- „(…) W ogrodzie (parku) w Białośliwiu znajduje się u stóp góry kamień duży. Próbowano go rozsadzić, ale daremnie. Według podania jest to zamek (pałac) zaklęty, którego mieszkańcy wychodzą tylko w noc świętego Sylwestra od godz. 12 do 1, aby zaczerpnąć powietrza. Biada temu kto się do nich zbliży! Zabierają go z sobą (…)”
Taki fragment tajemniczego tekstu, znajduje się w monumentalnej pracy autorstwa niemieckiego profesora etnografii i folklorysty Otto Knoopa (1853-1931) - „Podania i opowiadania z Wielkiego Księstwa Poznańskiego”, wydanej drukiem w języku niemieckim w 1893 roku. Owo niezwykłe dzieło jest efektem wieloletnich dociekań tego badacza oraz współpracy z licznym gronem pracowników, rozsianych po całej Wielkopolsce, którzy dostarczali mu cennych ustnych oraz pisemnych informacji dotyczących lokalnych tradycji, legend i bajek.
Cytowany na wstępie zapis, badacz i autor dzieła, opracował na podstawie informacji otrzymanej od ówczesnego mieszkańca Białośliwia, o nazwisku Gerlach. Niniejszy tekst potwierdza, że już w XIX wieku, na temat białośliwskiego kamienia krążyły wśród miejscowej ludności rozmaite opowiastki i legendy. Zapewne miały one różną formę i jakościowo znaczącą treść. Najczęściej lud tłumaczył sobie owe wielkie porzucone kamienie działalnością diabelską lub magiczną. Niemniej głównym tematem tych rozważań i zainteresowań był owy magiczny, a zarazem urokliwy i tajemniczy kamień.
Białośliwski głaz narzutowy, będący wielką osobliwością miejscowego parku, pochodzi z ostatniego zlodowacenia (północnopolskie), które trwało od 115 tysięcy do 11,7 tysiąca lat temu. W tym okresie ziemia pokryta była grubą warstwą lodu. W wyniku zmiany klimatu lądolód ulegał topnieniu, zmieniał krajobraz i pozostawiał osady lodowcowe - m.in. gliny, piaski, żwiry oraz głazy narzutowe. Białośliwski eratyk jest wyselekcjonowanym fragmentem materiału skalnego o dużej wytrzymałości i odporności na działanie czynników klimatycznych. To prezent, którym przyroda ozdobiła naszą ziemię. Obiekt ma status pomnika przyrody nieożywionej.
Wielkim miłośnikiem białośliwskiego kamienia był Kazimierz Wójcik (1875-1937) profesor geologii i paleontologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, a następnie Uniwersytetu Poznańskiego. Profesor, już jako emeryt, w trakcie kilku ostatnich lat swojego życia mieszkał w Białośliwiu (w tzw: „resztówce” - dzisiaj przedszkole). Często, w białym kapeluszu, razem z rodziną spacerował po parku i siadał w pobliżu tego urokliwego kamienia.
Często się dzieje, że miejscowa ludność takim geologicznym osobliwościom dodaje uroku tajemniczości, który powoduje większe zainteresowanie owym obiektem, a zarazem regionem. W latach siedemdziesiątych XX wieku, podobne opracowanie zostało sporządzone przez Teresę Kaźmierczak, polonistkę i nauczycielkę miejscowej szkoły podstawowej. Autorka, na bazie licznych miejscowych przekazów, sporządziła znaną dziś prawie wszystkim mieszkańcom Białośliwia wersję legendy. Przytoczmy zatem jej treść.
„W białośliwskim parku u podnóża pagórka, tam kędy wartka strużka płynie, leży przeogromny kamień. Aby go objąć, trzeba osiem par rąk takich jak Twoje. Nie próbuj go podważyć, bo nawet nie drgnie. Przy kamieniu chętnie zatrzymuje się przechodzień. Wsłuchuje się w szmer płynącej wody, w szelest liści rosnących opodal drzew. Niekiedy rozlega się krakanie wron i kruków, mających na drzewach swoje gniazda. Tylko kamień zda się być martwy, głuchy i nieczuły na wszystko co go otacza.
Przed wieloma wiekami, tak dawno, że nie policzysz ile razy ziemia wiosną się przystroiła a zimą śniegiem otuliła, stał na pagórku dzisiejszego parku wielki modrzewiowy dwór. W dworze owym mieszkało sześcioro rodzeństwa, których młodo osierocili rodzice. Ziemi do dworu należało dużo i sadów było wiele, a w nich najwięcej białych śliw rosło.
Byli czterej bracia i dwie siostry: najstarsza i najmłodsza wiekiem. Starsza z sióstr postać miała królewską, włosy czarne jak krucze skrzydła, oczy niczym węgiel, a twarz białą, jakby nigdy słońca nie widziała. Młodsza z sióstr była właściwie jeszcze dzieckiem. Złotowłosa, oczy miała jako kwiatki lnu. Różaność przez jej cerę przebijała, a z całej postaci biła pogoda jak z błękitnego nieba. Bracia byli smagli, czarnowłosi, nieskorzy do pracy ni pilnowania ojcowizny. Łowy na grubego zwierza pochłaniały ich zupełnie. Serca mieli dobre; lud okoliczny nigdy nie miał powodu skarżyć się na nich.
Inaczej było ze starszą siostrą. Ta gnębiła lud. Wymagała pracy ponad siły. Znosić jej musiano miód, ptactwo, zioła i złota przeróżne. Zawsze miała mało, bo była zachłanna. Pewnego razu w głowie jej zrodziła się myśl – jakby tu pozbyć się rodzeństwa i stać się panią wszystkiego.
Daleko w ciemnym borze mieszkała staruszka, która czary czynić umiała i czytać w sercu ludzkim. Pewnego dnia, chyłkiem, aby nikt nie widział, udała się siostra do staruszki i wyjawiła jej swoje zamiary. Ta za złoty pierścień obiecuje jej pomóc. Siostra ma wracać do domu.
Wraca zła siostra, staje w drzwiach dworu. Nadeszła czarna chmura, przeleciał zimny wiatr, a w komnacie zamiast czterech braci – cztery czarne kruki kraczą. Cztery czarne kruki poderwały się z ziemi do lotu, wyleciały przez okno i krążą wokół dworzyszcza, wreszcie zmęczone wysoko siadają na drzewach. Tam budują sobie gniazda. Zła siostra udaje zaniepokojenie z powodu nieobecności braci. Dziwi się, że wokół dworu tak często kręcą się czarne ptaki. Wśród ludu krąży wieść, że ta ptaki ludzką mowę znają.
Mijają miesiące i lata od owego zdarzenia, a okrutnej kobiecie zaczyna ciążyć ostatnia z rodzeństwa – najmłodsza siostra. Znów obmyśla sposób pozbycia się jej.
Nastała zima. Spadły wielkie śniegi, przyszły lute mrozy. Stanęły rzeki, zamarzły jeziora. Świat stał się biały. Tylko w sercu złej siostry jest czarno. Do staruszki nie ma odwagi pójść. Okropna myśl drąży jej umysł, myśl coraz bardziej natrętna. Aż wreszcie pewnego wiosennego wieczora przebija siostrę nożem. Grzebie ją w pobliżu dworu. Potem pierze krwawe chusty i szaty.
Poznała ją staruszka, czary czyniąca. Przebrała się miarka. Staruszka postanowiła na zawsze ukarać człowieka, który nie ma w piersi serca, lecz głaz. Służbę dworską wywodzi poza dwór i zamienia w cisy. Dwór zamienia w ogromny głaz, a w środku umieszcza na zawsze okrutną siostrę. Nie tak prędko baśń się baje, jak się prędko dziw ten staje. Porwał się z nagła wicher ogromny, drzewa ku ziemi przygiął, aż ziemia zadrżała. Ruszył ogromny kamień i toczy się, aż do podnóża pagórka, tuż przy strumieniu. I leży tam do dziś. Jedna jest noc, gdy zakwita kwiat paproci, podczas której dziwy się dzieją w białośliwskim parku. Kamień się cicho otwiera, a z niego wychodzi zła siostra, siada na brzegu strugi, rzewne łzy leje. Teraz dopiero żałuje za swoje czyny. Mijają wieki, przemija czas, a ona uwięziona jest na zawsze w ogromnym kamieniu. Chcesz go zobaczyć – przybywaj do białośliwskiego parku”.
Opracowanie legendy: Teresa Kaźmierczak